Miał być wpis okazjonalny... na Dzień Matki. Niestety, mimo największych starań nie zdążyłam skończyć prezentów. W przeddzień stawałam na rzęsach, żeby dokończyć jedno z s(ż)yjątek, ale to był jeden z tych wieczorów, gdy maszynę powinnam omijać z daleka. Zerwane nici, czy pętelki to pikuś. Przypalony żelazkiem materiał, ostatni kawałek tasiemki o 1 (słownie: jeden!) centymetr za krótki, pozszywane złe strony materiału, za dużo ucięte, brak naddatku na szew, zszyte nie z tej strony itd. Chyba za bardzo chciałam, więc gdy zmarnowałam kolejny kawałek materiału dałam sobie spokój. Ostatecznie życzenia, kwiaty i całusy na początek, a prezenty, dopracowane i dopieszczone na spokojnie, obie mamy dostaną przy najbliższej okazji. A skoro o Mamach mowa, to dziś o... mnie :) A właściwie o moim mamowym szyciu :) W ten sposób pokaże kolejne PatchTworki, które powstały z miłości do moich Urwisków. Kostka sensryczna Piotrusia.